Prof. Wiesław Łukaszewski: Łatwo zauważyć, że to mieszanina snobizmu, komercji, społecznych nacisków, konformizmu i zapewne wielu innych rzeczy.
Aktywność fizyczna to coś, co wypada robić, tak jak wypada myć zęby. Powszechnie się sądzi, że jest działaniem prozdrowotnym, i zapewne jest, ale to z pewnością nie najważniejszy motyw poświęcania czasu tej aktywności. Najważniejszy - jak się zdaje - to atrakcyjny wygląd. Problem jest jednak w tym, że z jakiegoś powodu trudno nam się do tego przyznać.
Dbanie o zdrowie brzmi lepiej niż jakieś \\\"pindrzenie się\\\". Kiedy mowa jest o badaniach psychologicznych nad zachowaniami prozdrowotnymi, wszyscy przyklaskują. Kiedy zaś zaczyna się mówić o badaniach nad obsesyjną koncentracją na urodzie, słychać ironiczne uwagi. A w wielu wypadkach chodzi o to samo.
Faktem jest jednak, że obsesyjne zainteresowanie wyglądem przybiera zdumiewające rozmiary.
Nie zapominajmy, że ludzie zawsze byli zainteresowani wyglądem, a najlepszym tego świadectwem są choćby ozdoby wszechobecne w dziejach kultury. Zmiana zdaje się polegać na tym, że zainteresowanie wyglądem staje się poniekąd obywatelskim obowiązkiem. Uroda stanowi część osobistego, a w jakiejś części też społecznego, kapitału.
Gdyby na wybory poszli wszyscy, którzy się do niedawna odchudzali, i ci, którzy odchudzają się obecnie lub mają to w planie w najbliższym czasie, mielibyśmy wyjątkową frekwencję. Zjawisko nasilania się koncentracji na wyglądzie jest poniekąd świadectwem uspołecznienia ludzi i liczenia się z oczekiwaniami społecznymi z jednej strony, z drugiej zaś - zgodności tego fenomenu z ważnymi interesami osobistymi.
Kiedyś tak nie było? Przecież niby mamy teraz większą anonimowość, więc powinniśmy mieć w nosie, co kto o nas myśli. - Anonimowość nie ma tu wiele do rzeczy. My tych innych oceniających nosimy w swojej głowie. Na swój symboliczny sposób są obecni nieustannie. Zapewne nie myślimy też gorzej o sobie samych niż nasi rodzice. Myślimy o czymś innym.
Czego innego dotyczyły porównania z innymi - na przykład wykształcenia, zamożności, społecznej pozycji. Dziś poza wykształceniem - choć i ono traci na wartości - sprawy te są mniej ważne w społecznym odbiorze i bywają traktowane nie jako wartość sama w sobie, ale jako środek do zdobywania innych cenionych wartości.
Proszę stanąć na ruchliwej ulicy i przyjrzeć się, na czym ludzie skupiają wzrok. Na co patrzą i jak to się odbywa. Albo proszę usiąść w metrze, bo tam widać najwyraźniej, jak inni siedzący rejestrują wchodzących. Monitorują ich według klucza góra - dół - góra. Dla wchodzących to sygnały zainteresowania, ale zainteresowania wyglądem przecież, a dla siedzących - materiał do porównywania się z innymi.
Z badań wynika, że w większości jesteśmy ze swojego wyglądu niezadowoleni. - Po zakończeniu II wojny światowej pojawiła się bardzo silna presja dotycząca standardów higienicznych, natomiast w latach 80. nastąpiło bardzo wyraźne przesunięcie uwagi ze standardów higienicznych do standardów estetycznych. Niezadowolenie z wyglądu nie jest wyłącznie efektem konfrontowania się z innymi ludźmi, ale też skutkiem porównywania się z tymi standardami estetycznymi tak wyśrubowanymi, że praktycznie rzecz biorąc, prawie nikt im sprostać nie może.
Skala niezadowolenia, a co za tym idzie - dążenie, aby być atrakcyjnym, jest wysoka jak nigdy dotąd. W ciągu 25 lat liczba osób niezadowolonych z własnego wyglądu, nie tylko w Polsce, podwoiła się i sięga już prawie sufitu, co oznacza, że prawie wszyscy są niezadowoleni. Mężczyźni, kobiety i - w coraz większym stopniu - dzieci.
Dlaczego kreowanie standardów estetycznych jest zgubne?
- Ponieważ są niewykonalne. Co więcej, nie mogą być. Analizując jakąś cechę w populacji, musimy brać pod uwagę rozkład normalny. Skrajne nasilenie danej cechy występuje u niewielkiej jej części. Geniuszy jest jedynie pół procent w populacji. Wyjątkowo pięknych też tylko pół procent. Tymczasem standardy estetyczne wzorowane są na tych najpiękniejszych i wcześniej czy później każdy musi się z nimi skonfrontować. Kiedy się połączy ten standard ze swoim \\\"ja realnym\\\", to przykre doznania są nieuniknione dla większości z nas.
W każdej epoce obowiązywał wzorzec wyglądu. Dlaczego tym razem tak bardzo frustruje tych, którzy do niego nie pasują?
- W przeszłości, jak sądzę, ten wzorzec był elitarny, a dziś jest raczej egalitarny. I każda Zuzia z przedszkola czy ze szkoły podstawowej wie, jak należy wyglądać. Kilkadziesiąt procent kilkuletnich Brytyjek uważa, że są za grube. Nie grube, tylko za grube, co oznacza, że przyrównały się do jakiegoś standardu. Porównania wewnątrzgrupowe, zwłaszcza u młodych ludzi, odgrywają bardzo dużą rolę i są źródłem bardzo zróżnicowanych motywacji do upiększania się. Są też źródłem frustracji, a to oraz poczucie nieudania jest głównym powodem depresji wczesnomłodzieńczych. Media także ponoszą za to odpowiedzialność. Proszę otworzyć pierwszy lepszy portal. Piękna, piękny, pięknie. Zwymiotować można od nadmiaru tej piękności. Rozumiem, że w interesie mediów jest pokrzykiwanie o tym pięknie, bo to zwiększa im klikalność, ale powinny też brać odpowiedzialność za skutki tych pokrzykiwań. Trzeba myśleć o tym, co się robi, zamiast się dziwić, że w komentarzach pod tekstem o wybitnej lekarce wykonującej skomplikowane operacje na sercach noworodków roi się od hejtu i pytań: \\\"Dlaczego pokazujecie to szkaradzieństwo?\\\".
Wy, media, nabiliście ludziom do głów, że jeśli ktoś ma być wartościowy, to musi być ładny i fit. Człowiek nieładny jest do niczego. Człowiek nieładny jest nikim. Człowiek nieładny nie ma miejsca wśród nas! Czy o to wam chodzi?
Dlaczego nie odrzucamy tych standardów? - Można spróbować tworzyć standardy alternatywne, czego z małym powodzeniem próbowały na przykład panie Grycan.
Nie sposób jednak nie dostrzegać profitów płynących z faktu bycia atrakcyjnym. Nancy Etcoff z Harvard Medical School w książce pt. \\\'\\\'Przetrwają najpiękniejsi\\\'\\\' ocenia urodę z perspektywy biologicznej. Skoro ewolucja nagradza urodę, to znaczy, że pełni ona funkcję adaptacyjną. W relacjach społecznych również odgrywa niemałą rolę, co podpowiada nam już nie intuicja. Jest też spora wiedza o tym, że bycie atrakcyjnym fizycznie dostarcza wymiernych doraźnych korzyści.
Jakich na przykład? - Według statystyk istnieje dość proporcjonalny związek między atrakcyjnością i różnego typu korzyściami. Atrakcyjnym fizycznie łatwiej o dobrze płatną pracę. Urodziwe kelnerki dostają wyższe napiwki. Przygnębiający skądinąd świat celebrytów pokazuje, że jedyna i wystarczająca kwalifikacja zapewniająca im sukces to atrakcyjny wygląd. Niczego więcej nie muszą umieć. Uroda kobiet, jak wykazał to David Buss z University of Texas at Austin, to najważniejszy argument na rynku matrymonialnym. Stanisław Sorokowski z Uniwersytetu Wrocławskiego pokazał, że takim czynnikiem jest też - i dla kobiet, i dla mężczyzn - stosunek długości nóg do reszty ciała.
Eugenia Mandal z Uniwersytetu Śląskiego, badając techniki autoprezentacji, zwróciła uwagę na tak zwaną adonizację, to jest eksponowanie walorów ciała jako narzędzia manipulacji w czasie egzaminów i rozmów biznesowych. Okazuje się skuteczna szczególnie w rozmowach biznesowych. Nic zatem dziwnego, że atrakcyjne kobiety wykorzystują tę wiedzę i świadomie eksponują swoje walory, bo to przynosi efekty.
Jednoznaczne są wyniki badań wpływu fizycznej atrakcyjności osób skazanych za to samo przestępstwo w różnych sądach stanowych USA na wysokość wyroku. Atrakcyjniejszym skazańcom zasądzano niższe wyroki. W bezstronnym, wydawałoby się, sądzie urodziwi byli traktowani lepiej. Najwyraźniej sędziowie kierowali się domniemaniem, że ładni z natury są lepsi.
Pascal Pansu i Michael Dubois z Uniwersytetu w Grenoble stwierdzili na przykład, że osoby atrakcyjne fizycznie były postrzegane jako bardziej inteligentne od osób mniej urodziwych.
Elain Walster z University of Wisconsin wykazała, że osobom atrakcyjnym fizycznie jesteśmy skłonni przypisywać wiele różnych właściwości, na przykład to, że mają większe kompetencje małżeńskie i są ogólnie bardziej szczęśliwe, co oczywiście może nie mieć żadnego pokrycia w rzeczywistości. Takich danych jest wiele.
Powodzenie na egzaminie u pana wzrasta wraz z atrakcyjnością studentów?
- To już nie ma żadnego znaczenia, bo większość egzaminów ma charakter testowy, a więc skrajnie nieosobisty. W przeszłości sprawdzaliśmy z kolegami, czy ładne studentki są wyżej oceniane, i doszliśmy do wniosku, że nie, ale za to zdają egzaminy dłużej niż studentki mniej atrakcyjne. Egzaminatorzy przedłużali z nimi kontakt, nie miało to jednak wpływu na wyniki.
To znaczy, że psychologowie są bardziej uczuleni na pułapki, jakie zastawia na nich uroda?
- Nie sądzę. Może na niektóre. Uroda jest pułapką dość szczególną. Można powiedzieć, że to wiele pułapek. Co więcej, wszyscy, nie tylko psychologowie, mamy w tej kwestii wewnętrznie sprzeczne poglądy. Na przykład kiedy pytamy, czy ta konkretna ładna kobieta jest mądra, zwykle otrzymujemy odpowiedź, że skoro jest ładna, to mądra chyba nie jest. Jednak kiedy tym samym ludziom damy zdjęcie tej samej kobiety i listę przymiotnikową, na której powinni zaznaczyć jej przymioty, to się okaże, że przypiszą jej wysoką inteligencję. W jednej głowie funkcjonują dwa sprzeczne poglądy - jeden jawny i jeden ukryty.
Są jednak jeszcze nieuświadamiane powody, dla których ludzie koncentrują się na swoim wyglądzie i sprawności, kto wie, czy nie ciekawsze.
Proszę opowiedzieć.
- Badani, którym aktywizuje się dowolną formę lęku egzystencjalnego, na przykład lęk przed śmiercią, gwałtownie zaczynają skupiać uwagę na swoim wyglądzie. Nie tylko częściej przyglądają się sobie w lustrze, ale intensywnie poszukują dowodów na mocne strony swojego wyglądu.
Prosiliśmy biorących udział w badaniu, u których wzbudziliśmy niepokój przed śmiercią, by ocenili swój wygląd w wielopunktowej skali do oceny ciała. Ci, u których aktywizowaliśmy te lęki, byli przekonani, że są znacznie ładniejsi niż osoby, u których nie wywoływaliśmy tych stanów. Okazywało się również, że badani poruszeni myśleniem o śmierci byli skłonni, bez względu na płeć, sięgać na przykład po gazety dotyczące urody. Natomiast ci, którym takiego lęku nie aktywizowano, sięgali do magazynów o meblowaniu wnętrz, podróżach czy motoryzacji.
Konsekwencją wzbudzenia niepokojów egzystencjalnych jest również odchudzanie, często uważane za zachowanie prozdrowotne, które prawdopodobnie niewiele ma wspólnego ze zdrowiem.
Dbanie o ciało \\\"załatwia\\\" lęk przed śmiercią? - Kiedy pojawia się niepokój egzystencjalny, poszukujemy dowodów na to, że jesteśmy urodziwi. To wyraźnie pokazuje, jaką wartość ma uroda jako składnik przekonania o własnej wartości. Co więcej, jeśli ludzie mają poczucie, że są ładni, to trudniej w nich ten lęk wzbudzić. Mają znacznie niższe wskaźniki na przykład lęku przed śmiercią. Przeprowadziliśmy dość zabawne badanie w salonach fryzjerskich. Osoby, które przychodziły do fryzjera, doświadczały znacznie silniejszego lęku przed śmiercią niż ci, którzy od fryzjera wychodzili. Podobne wyniki dotyczyły klientów solarium. Oznacza to, że działania wokół ciała polepszające wygląd pełnią funkcję kojącą.
Skłonni jesteśmy sądzić, że ta dbałość o ciało jest banalna i płytka, tymczasem kryją się za nią niekoniecznie uświadamiane mechanizmy zabezpieczania przed ważnymi niepokojami. I są tak silne, że ludzie wolą być piękni niż zdrowi, co można na wiele sposobów zobaczyć.
Przyjaciółka, która umarła na raka trzustki, powiedziała mi przed śmiercią, że cieszy się, iż nareszcie jest szczupła. - Jamie Goldenberg z University of South Florida prowadziła badania z kobietami po amputacjach piersi. Lekarze bardzo skrupulatnie ostrzegali je przed sytuacjami mogącymi aktywizować uśpione komórki nowotworowe, na przykład przed opalaniem się. Otóż Goldenberg pokazała, że kobiety po mastektomii wcale nie unikają opalania. Wręcz przeciwnie, ryzykują życie, żeby czuć się atrakcyjnymi.
A mężczyźni? - Badaliśmy poziom lęku przed śmiercią u bigorektyków, czyli mężczyzn \\\"pakujących\\\" na siłowniach. Ich wskaźniki lęku są znacząco wyższe niż u tych, którzy nie ćwiczą tak intensywnie. Pamiętajmy jednak, że redukcja lęku egzystencjalnego, choć jest motywem ważnym, nie jest jedynym motywem skłaniającym do dbałości o ciało.
Co jeszcze nami kieruje?
- Pragnienie boskości. Histerycznie odcinamy się od zwierzęcej strony naszej natury. Kiedy aktywizowaliśmy badanym skojarzenia ze zwierzęcością, to nasilały się u nich niepokoje egzystencjalne. Wzrastał u nich lęk przed samotnością czy przed śmiercią. I tu pojawia się efekt dość zaskakujący. Ludzie nie chcą być zwierzęcy. Nie chcą być zwyczajnie ludzcy. Chcą być boscy. Boska jest Monica Bellucci, boska jest Salma Hayek, co druga modelka, aktorka czy celebrytka jest boska, a nie ludzka. A przecież atrybutem boskości jest władza i moc wpływania na zdarzenia. Anja Rubik jest uważana za jedną najbardziej wpływowych kobiet. Zapytajmy, co jest u niej narzędziem tego wpływu. Boski wygląd!
Skoro dla większości wyśrubowany standard jest niedościgniony, to jaki sens ma umartwianie się? Nie pogłębia frustracji?
- Każda forma umartwiania się, na przykład odchudzanie lub codzienne poranne bieganie, jest ćwiczeniem samokontroli i choćby z tego punktu widzenia ma sens.
Ćwiczenie samokontroli nie jest proste, ale możliwe, a co więcej, efekty tych ćwiczeń generalizują się. Amerykański psycholog Mark Muraven ćwiczył samokontrolę u swoich studentów, nakłaniając ich do powstrzymywania się przed mówieniem jakiegoś określonego słowa. To szalenie trudne zadanie, wiemy bowiem, jak trudno się pozbyć niechcianych myśli. Okazało się, że kilkunastodniowy trening związany z kontrolowaniem jednego tylko czynnika polepszył wskaźniki samokontroli w różnych obszarach.
Podobne badania przeprowadziliśmy w naszym zespole z dziećmi, które prosiliśmy o to, by kilka razy dziennie o określonych porach sprawdzały, czy prosto trzymają plecy. Jeśli się garbiły, to miały się wyprostować i odnotować to, a jeśli się nie garbiły, miały to tylko odnotować. Badanie trwało kilka tygodni. Po tym czasie dzieciaki z próby kontrolnej i te, które kontrolowały proste plecy, dostały do rozwiązywania bardzo wyczerpujące i wymagające dużego skupienia uwagi zadania umysłowe. Te, które przeszły trening samokontroli, rozwiązały zadania zdecydowanie lepiej niż te, które go nie przeszły.
Czyli kontrolowanie ciała wpływa na nasz intelekt.
- Nie bezpośrednio. Bezpośrednio wpływa na wielkość naszych zasobów energetycznych i poznawczych. Każda sytuacja zadaniowa wymaga od nas dystrybucji zasobów. Musimy kontrolować i siebie samych, i zadanie, i sytuację. Kiedy zasobów brakuje, przestajemy najpierw kontrolować sytuację. Kiedy nadal ich ubywa, przestajemy się skupiać nad zadaniem, a skupiamy się tylko na sobie.
Utrata zasobów to utrata samokontroli. Skuteczne ćwiczenie samokontroli to powiększanie zasobów. Dlaczego ludzie częściej ulegają pokusom, na przykład więcej piją wieczorem niż w ciągu dnia?
Są wykończeni całym dniem.
- I ich zasoby samokontroli są mniejsze. Prawdopodobieństwo popełnienia jakiegoś występku rano jest znacznie mniejsze niż wieczorem, kiedy ubywa nam zasobów samokontroli. Obżeranie się, picie, łajdaczenie się jest związane z utratą tych zasobów. Sposobem na utratę zasobów samokontroli jest często narzucanie ludziom kontroli zewnętrznej. Kontrola zewnętrzna jest jednak mało efektywna.
Skąd to wiadomo?
- Prowadziliśmy badania w ośrodku dla odchudzających się otyłych w Jastrzębiej Górze. Pacjenci, którzy się odchudzali, prowadzili dzienniczki, w których mieli notować, co w danym dniu mieli okazję zjeść i co zjedli. Nie przypuszczali, że mieliśmy możliwość obserwowania ich zachowania poza ośrodkiem. Te obserwacje pokazały, że pensjonariusze notorycznie oszukiwali, bo kiedy tylko wychodzili z ośrodka, zachodzili na frytki, do smażalni ryb, na lody i gofry, a jedno nie wykluczało drugiego. W dzienniczku surówka, soczek i post, w życiu rozpusta.
To po co w ogóle się odchudzali? - Żeby załatwić sobie problemy sumienia. Starali się równać do standardów, ale to się nie udawało. A nie udawało się, bo zamiast pracować nad samokontrolą, zdali się na zewnętrzne mechanizmy kontroli. Te zaś łatwo jest obejść.
Nie wszyscy oszukiwali. - Stanley Schachter z Columbia University zauważył, że ludzie solą pokarmy na różne sposoby. Jedni solą, zanim skosztują, a inni dopiero po skosztowaniu. Okazało się, że ci, którzy solą przed, są szczuplejsi niż ci, którzy solą po spróbowaniu. Okazało się też, że ci ostatni jedzą więcej.
Oznacza to, że ci ludzie odwołują się do różnych mechanizmów regulacji zachowania. Pierwszą grupę stanowią ci, którzy mają wewnętrzny mechanizm kontrolny. Oni potrafią rozpoznać, ile im wystarcza, i potrafią przerwać jedzenie w dowolnym momencie. Drugą grupę stanowią zależni od czynników sytuacyjnych. Jedzą, bo jest coś do jedzenia, i zjedzą tyle, ile jest do dyspozycji.
Ludzie należący do drugiej grupy, kiedy zjedli wszystko, co mieli na talerzu, i uznali, że są najedzeni, z łatwością dawali się poczęstować ciastem. To znaczy, że zabrakło im wewnętrznego mechanizmu hamowania, i to z jego brakiem w dużej mierze związany jest problem otyłości. Kontrola zewnętrzna przynosi efekty wtedy, kiedy możliwości jej uniknięcia są bardzo ograniczone. Słowem, prawie nigdy.
Dlatego w wypadku otyłości trzeba przede wszystkim pracować nad mechanizmami samokontroli.
Skąd wiadomo, że już tylko ich pogłębianie przynosi satysfakcję? - Moje doktorantki, Ewa Jarczewska-Gerc, Anna Kwiecień i Małgorzata Turbiarz, prowadziły badania nad różnymi strategiami odchudzania się. Okazywało się systematycznie, że średni rezultat uzyskiwany w nich był raczej symboliczny, wynosił półtora kilograma w ciągu na przykład dwóch tygodni.
Można powiedzieć, że efektów raczej nie było. Pojawiło się jednak coś innego: im dłużej badani realizowali program kontroli wagi, w tym lepszym byli nastroju. Czyli sam fakt uczestniczenia w doskonaleniu własnego ciała, niezależnie od osiągniętych rezultatów, okazał się źródłem dobrego samopoczucia.Nie zbliżam się do wzorca estetycznego, a mimo to jestem zadowolona? - Carol Dweck z Uniwersytetu Stanforda zauważyła, że kierujemy się w życiu dwoma rodzajami motywacji
. Jedni z nas są nastawieni na mistrzostwo, a inni na sukces. Dla tych pierwszych istotny jest rozwój, to on jest źródłem satysfakcji.Dla osób nastawionych na sukces rozbieżność ze standardem jest deprymująca. Tym bardziej że jego osiągnięcie też nie przynosi satysfakcji. Tak więc niektórzy z nas potrafią się cieszyć tylko tym, że robią coś dla własnego rozwoju. Inni muszą mieć sukcesy.Dlaczego? - Nastawieni na sukces rzadko doznają spełnienia. Im przede wszystkim zależy na tym, aby udowodnić swoją wyjątkowość i wyższość nad innymi. Po osiągnięciu sukcesu cieszą się nim dość krótko, a potem szukają kolejnej okazji do rywalizacji. Trudno im osiągnąć spełnienie, a to coś więcej niż tylko zrealizowanie wyśrubowanego celu. Spełnienie to bycie ze sobą samym, to świadomość, że w pozytywnym znaczeniu tego słowa wykorzystałem swój potencjał, biorąc z siebie to, co miałem do wyczerpania.To oni są klientami chirurgów kosmetycznych? - W dużej mierze. Korekta urody jest łatwiejsza niż ćwiczenie się w samokontroli, ale też bardziej ryzykowna. Okazuje się bowiem, że zadowolenie z zabiegów, szczególnie trwałych, ma charakter przejściowy. Słowem, po pewnym czasie znika. Jedynym wyjątkiem są operacje biustu. Ten brak satysfakcji jest jednym z mechanizmów napędzających wielokrotne korekty urody
. Skala zjawiska jest przeogromna. W 2006 roku w Stanach Zjednoczonych wykonano prawie 10 mln zabiegów korekty urody. 1,5 mln korekt trwałych, chirurgicznych i ponad 8,5 mln korekt przejściowych, estetycznych. W jednym tylko roku!Widać trudno nie ulec pokusie boskości. - Nie wszyscy ulegają. Ludzie, nazwijmy to tak, światli zdają sobie sprawę, że korekty urody są pułapką psychologiczną. Kiedy wypełniacz zmarszczek przestanie działać, to masz poczucie, że jest jeszcze gorzej, niż było. I decydujesz się na kolejny krok, tym razem być może bardziej radykalny.Nie ma odwrotu od tak kompulsywnego dbania o urodę?- Spodziewam się, że ta kompulsywność doprowadzi do przewrotu w standardach, które będą też wyśrubowane, ale treściowo odmienne. Poza tym, jak wiadomo, wszelkie sztuczki estetyczne się zużywają. Wiotkie kobiety z wysokim, odsłoniętym czołem były piękne tylko w średniowieczu.*Prof. dr hab. Wiesław Łukaszewski -- ur. w 1940 r., psycholog, wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii SpołecznejLink do artykułu w gazeta.pl